To była długo wyczekiwana wyprawa trekkingowa. Długo wyczekiwana, bo po lekturze "Przesunąć horyzont" nabrałem ochoty na jakąkolwiek, ale z drugiej strony choć odrobinę wymagającą, zimową wyprawę w góry (i oczywiście na dużo dużo więcej). Do tego chciałem już przetestować Androidową nawigację OsmAnd (którą do tej pory wykorzystywałem w warunkach miejskich i generalnie "samochodowych") i sprawdzić jak się będzie zachowywać. I koniec końców, miałem do wypróbowania komplet bielizny termicznej z HiMountain - z tego też powodu wyprawa musiała być bardziej ambitna niż np. wejście na Chojnik - wewnątrz aż krzyczałem - give me some snow, wind and chill ;)
Podróż zacząłem od autobusu miejskiego z Cieplic do Borowic - okazuje się, że jeżdżą teraz tylko 4-6 razy w ciągu dnia (linie 4 i 18)! W oczekiwaniu na pojazd odbyłem interesującą rozmowę z leciwą mieszkanką Cieplic ale niestety musiałem przerwać tą konwersację i wsiadać do 4-ki. Po drodze, mijając Stawy Podgórzyńskie, można było obserwować panoramę Karkonoszy. Wiedziałem, że za chwilę, gdy wyjedziemy z Podgórzyna zbyt wiele nie poobserwuję - będę mógł zobaczyć jakąś panoramę dopiero po wyjściu z lasu, na wysokości powyżej ok. 1200 metrów, i to o ile nie okaże się, że nie panuje tam zachmurzenie :)
Ostatni przystanek - Borowice, wysiadka. I gdzie iść, gdzie zaczyna się szlak? Ruszam za tłumem :) Najgorsze było to, że trekkerzy poszli: kilku w jedną stronę, kilku w inną :/ hmm, uruchomiłem więc OsmAnd'a, który w oka mgnieniu wykrył kierunek marszu, a dzięki temu mogłem wybrać właściwą drogę. Myślałem że na tej wysokości (wg informacji turystycznej 666 metrów) będą już jakieś ślady po przedświątecznych opadach śniegu, ale jednak musiałem poczekać na biały puch i zasłużyć na niego marszem. Początkowy etap to droga za zabudowaniami i poprzez miasteczko. W pewnym momencie szlak odbija w las. Przekracza stok narciarski i ciągnie się wzdłuż koryta strumienia sezonowego.
Nachylenie ścieżki, mimo że niewielkie, powodowało że szybko odczułem brak formy i doświadczenia. W końcu jednak wyjście z lasu, zakręt w prawo i kawałek płaskiego terenu. Tempo musiałem narzucić całkiem przyzwoite, bo podczas całej wyprawy wyprzedzałem - na tym etapie było to już kilka osób. Po zastanowieniu się stwierdziłem jednak, że to nie mogli być prawdziwi turyści, Ci wychodzą w góry wcześniej. I początkowa euforia minęła. Pojawił się też śnieg!
W pewnym momencie szlak skręcił w prawo i dotarłem do słynnej ścieżki Wang - Samotnia. Jako że pogoda dopisywała, a termin noworoczny ściągnął do Karpacza i generalnie w góry mnóstwo gości, trasa była pełna zarówno amatorów wędrówek jak i całkiem dobrze wyposażonych turystów. Po chwili mój szlak odbił w prawo i oto mamy kolejne podejście... Podejście w śniegu nie było już takie proste jak wcześniej po kamyczkach i między konarami i ewentualnie gałęziami. Ale dzielnie kontynuowałem wędrówkę. Po kilkuset metrach szlaki znowu się połączyły i zacząłem się zbliżać do Polany. Tutaj pojawił się wiatr i śnieg - that's what I'm talkin' about! Hmm, ale pod wiatr, po lodzie, delikatnie pod górę, niefajnie... Tak jak myślałem, na skrzyżowaniu szlaków na Polanie większość ludzi podążyła ku Samotni, ale ku mojemu zdziwieniu - dużo również "moim" szlakiem! I to z kijkami, nartami, dużymi plecakami... I tak ich zaraz wyprzedzę :)
Śniegu coraz więcej, wiatr coraz silniejszy (w górnej, nieosłoniętej części Polany) i na dodatek - zaczęło się robić miejscami bardziej stromo.
Ok, może nie stromo, ale po tych 4-5 kilometrach jakie już miałem w nogach, miałem ustawiony inny próg tolerancji na pagórki. Za chwilę pojawiły się Pielgrzymy - ciekawa formacja, ciekawe czy tutaj też się wspinają w sezonie letnim.
Podążając dalej delikatnie pod górę drewnianymi mostkami, minąłem około 10 osób schodzących z góry. O właśnie, o tym mówiłem, prawdziwi turyści o tej godzinie schodzą :) A mi było coraz ciężej. Nie chciałem robić sobie przerwy, obiecałem sobie herbatę na górze. Ale czułem że mięśnie czwórgłowe są twarde jak kamień. Albo jak stal. Czytając książkę Martyny myślałem sobie: jak to jest możliwe, być tak zmęczonym, żeby co kilka kroków zatrzymywać się w celu odpoczynku, na kilka oddechów. Ok, mój wysiłek to na pewno 1% tego co ona przeżywała, ale zacząłem czuć, że to całkiem możliwe. Każde przystanięcie na kilka sekund dawało mi siłę na kolejne 30-50 kroków. Najbardziej jednak demotywujący był widok długiej prostej kończącej się gdzieś w chmurach, które przesłaniały cel mojej wyprawy - dużo bardziej wolałem zmieniający się krajobraz, krótka prosta, zakręt, jakieś zmiany otoczenia - ale teraz prosto do góry. Ze stalowymi udami. Świetnie.
Wiatr dął jeszcze bardziej, po wejściu w chmurę zaczął zacinać śnieg. Na szczęście - zauważyłem zarys kamiennej formacji. To już tak blisko? O nie, nie trafiłem w pogodę, będę musiał albo poczekać albo czeka mnie kolejna wyprawa żeby zrobić ładną fotkę... Ostatnie metry były już pełniejsze energii i radości. No i zaraz ciepła herbatka :)
U góry kilka osób, kilkoro narciarzy biegowych. I straszny wiatr. Pokręciłem się chwilę i ruszyłem w drogę powrotną. Jako że myślałem że mi głowę urwie, zrobiłem użytek z kaptura. No, najwyższa pora :)
Teraz mogę powiedzieć kilka słów o bieliźnie termicznej. Wcześniej nic nie mówiłem, bo czułem się bardzo komfortowo. Nawet przy takim silnym mroźnym wietrze spełniła swoją rolę w 100%! Pięknie mnie izolowała i odprowadzała co ma odprowadzać (polar i wewnętrzna strona kurtki były później całe mokre), to był naprawdę bardzo dobry zakup!
Droga w dół była szybka. po prawej widoczny wielki staw, po lewej Pielgrzymy, a ja w dół.
W ciągu 30 minut byłem na Polanie gdzie kończyłem herbatę, a następne 30 minut wyprzedzałem ludzi w drodze do Wang.
Świetna wyprawa! Sprzęt spisał się bardzo dobrze, brakowało mi tylko antypoźlizgowych nakładek na buty, ale to jeszcze w swoim czasie.
Total:
7,21 km w górę z 666 m na 1420 m, 02h02m, średnia prędkość 2,5 km/h, maks. prędkość 5,4 km/h
4,44 km w dół z 1420 m na 880m, 01h02m, średnia prędkość 4,9 km/h, maks. prędkość 7,6 km/h (!!!)
Plik GPX - do podejrzenia np. w Google Earth
Podróż zacząłem od autobusu miejskiego z Cieplic do Borowic - okazuje się, że jeżdżą teraz tylko 4-6 razy w ciągu dnia (linie 4 i 18)! W oczekiwaniu na pojazd odbyłem interesującą rozmowę z leciwą mieszkanką Cieplic ale niestety musiałem przerwać tą konwersację i wsiadać do 4-ki. Po drodze, mijając Stawy Podgórzyńskie, można było obserwować panoramę Karkonoszy. Wiedziałem, że za chwilę, gdy wyjedziemy z Podgórzyna zbyt wiele nie poobserwuję - będę mógł zobaczyć jakąś panoramę dopiero po wyjściu z lasu, na wysokości powyżej ok. 1200 metrów, i to o ile nie okaże się, że nie panuje tam zachmurzenie :)
Ostatni przystanek - Borowice, wysiadka. I gdzie iść, gdzie zaczyna się szlak? Ruszam za tłumem :) Najgorsze było to, że trekkerzy poszli: kilku w jedną stronę, kilku w inną :/ hmm, uruchomiłem więc OsmAnd'a, który w oka mgnieniu wykrył kierunek marszu, a dzięki temu mogłem wybrać właściwą drogę. Myślałem że na tej wysokości (wg informacji turystycznej 666 metrów) będą już jakieś ślady po przedświątecznych opadach śniegu, ale jednak musiałem poczekać na biały puch i zasłużyć na niego marszem. Początkowy etap to droga za zabudowaniami i poprzez miasteczko. W pewnym momencie szlak odbija w las. Przekracza stok narciarski i ciągnie się wzdłuż koryta strumienia sezonowego.
Sezonowy potok, zabezpieczony belkami | Potok |
Nachylenie ścieżki, mimo że niewielkie, powodowało że szybko odczułem brak formy i doświadczenia. W końcu jednak wyjście z lasu, zakręt w prawo i kawałek płaskiego terenu. Tempo musiałem narzucić całkiem przyzwoite, bo podczas całej wyprawy wyprzedzałem - na tym etapie było to już kilka osób. Po zastanowieniu się stwierdziłem jednak, że to nie mogli być prawdziwi turyści, Ci wychodzą w góry wcześniej. I początkowa euforia minęła. Pojawił się też śnieg!
W pewnym momencie szlak skręcił w prawo i dotarłem do słynnej ścieżki Wang - Samotnia. Jako że pogoda dopisywała, a termin noworoczny ściągnął do Karpacza i generalnie w góry mnóstwo gości, trasa była pełna zarówno amatorów wędrówek jak i całkiem dobrze wyposażonych turystów. Po chwili mój szlak odbił w prawo i oto mamy kolejne podejście... Podejście w śniegu nie było już takie proste jak wcześniej po kamyczkach i między konarami i ewentualnie gałęziami. Ale dzielnie kontynuowałem wędrówkę. Po kilkuset metrach szlaki znowu się połączyły i zacząłem się zbliżać do Polany. Tutaj pojawił się wiatr i śnieg - that's what I'm talkin' about! Hmm, ale pod wiatr, po lodzie, delikatnie pod górę, niefajnie... Tak jak myślałem, na skrzyżowaniu szlaków na Polanie większość ludzi podążyła ku Samotni, ale ku mojemu zdziwieniu - dużo również "moim" szlakiem! I to z kijkami, nartami, dużymi plecakami... I tak ich zaraz wyprzedzę :)
Śniegu coraz więcej, wiatr coraz silniejszy (w górnej, nieosłoniętej części Polany) i na dodatek - zaczęło się robić miejscami bardziej stromo.
Kotki | Widok na górną część Polany |
Ok, może nie stromo, ale po tych 4-5 kilometrach jakie już miałem w nogach, miałem ustawiony inny próg tolerancji na pagórki. Za chwilę pojawiły się Pielgrzymy - ciekawa formacja, ciekawe czy tutaj też się wspinają w sezonie letnim.
Podążając dalej delikatnie pod górę drewnianymi mostkami, minąłem około 10 osób schodzących z góry. O właśnie, o tym mówiłem, prawdziwi turyści o tej godzinie schodzą :) A mi było coraz ciężej. Nie chciałem robić sobie przerwy, obiecałem sobie herbatę na górze. Ale czułem że mięśnie czwórgłowe są twarde jak kamień. Albo jak stal. Czytając książkę Martyny myślałem sobie: jak to jest możliwe, być tak zmęczonym, żeby co kilka kroków zatrzymywać się w celu odpoczynku, na kilka oddechów. Ok, mój wysiłek to na pewno 1% tego co ona przeżywała, ale zacząłem czuć, że to całkiem możliwe. Każde przystanięcie na kilka sekund dawało mi siłę na kolejne 30-50 kroków. Najbardziej jednak demotywujący był widok długiej prostej kończącej się gdzieś w chmurach, które przesłaniały cel mojej wyprawy - dużo bardziej wolałem zmieniający się krajobraz, krótka prosta, zakręt, jakieś zmiany otoczenia - ale teraz prosto do góry. Ze stalowymi udami. Świetnie.
Wiatr dął jeszcze bardziej, po wejściu w chmurę zaczął zacinać śnieg. Na szczęście - zauważyłem zarys kamiennej formacji. To już tak blisko? O nie, nie trafiłem w pogodę, będę musiał albo poczekać albo czeka mnie kolejna wyprawa żeby zrobić ładną fotkę... Ostatnie metry były już pełniejsze energii i radości. No i zaraz ciepła herbatka :)
Słonecznik | Słonecznik |
U góry kilka osób, kilkoro narciarzy biegowych. I straszny wiatr. Pokręciłem się chwilę i ruszyłem w drogę powrotną. Jako że myślałem że mi głowę urwie, zrobiłem użytek z kaptura. No, najwyższa pora :)
Teraz mogę powiedzieć kilka słów o bieliźnie termicznej. Wcześniej nic nie mówiłem, bo czułem się bardzo komfortowo. Nawet przy takim silnym mroźnym wietrze spełniła swoją rolę w 100%! Pięknie mnie izolowała i odprowadzała co ma odprowadzać (polar i wewnętrzna strona kurtki były później całe mokre), to był naprawdę bardzo dobry zakup!
Droga w dół była szybka. po prawej widoczny wielki staw, po lewej Pielgrzymy, a ja w dół.
Pielgrzymy |
Kościółek Wang |
Total:
7,21 km w górę z 666 m na 1420 m, 02h02m, średnia prędkość 2,5 km/h, maks. prędkość 5,4 km/h
4,44 km w dół z 1420 m na 880m, 01h02m, średnia prędkość 4,9 km/h, maks. prędkość 7,6 km/h (!!!)
Plik GPX - do podejrzenia np. w Google Earth
czekam z niecierpliwoscia na ciag dalszy, Dorka
OdpowiedzUsuń